Od dawna wiedziałem, że ludzie w grupach terapeutycznych, które prowadzę, to delegaci swoich systemów rodzinnych. Starając się ogarnąć swoje własne życie, załatwiają także sprawy rodziny. Nie wiedzą o tym, ale ja wiem. Wiedziałem od zawsze. I od zawsze wiedziałem również to, że efekty pracy jednostek, mimo że są nie do przecenienia, to jednak są tylko cząstką wkładu do ozdrowienia całości systemu. Często czułem, że pomocą objęty jest przedstawiciel „problemu”, nie całość, która się z nim boryka. Bliscy pozostawali w miejscach, w których byli od dnia podjęcia przez przedstawiciela decyzji o terapii… Często mieli poczucie, że nareszcie, że się udało, osiągnęli cel, poczuli satysfakcję. Tylko że nie poszli dalej. Złożyli wielką ofiarę z własnego życia, żeby ratować życie osoby bliskiej i… nie poszli dalej.